O wierszach Louise Glück z tomu „Ararat” pisze Gabriela Kansik, członkini Dyskusyjnego Klubu Książki przy OBP.
Poezja to głos serca. Poezja to krzyk duszy. Pozwala porządkować fakty, ale przede wszystkim uczucia i emocje. Wyzwala, oczyszcza. Jej moc terapeutyczna jest niepodważalna. Ta funkcja odgrywa wielką rolę w twórczości amerykańskiej poetki Louise Glück. Pięknie i mądrze pisze ona o ludzkiej duszy czy o potrzebach umysłu i serca człowieka. Czerpie z własnego przede wszystkim życia. A czytelnik odnajduje w jej poezji własne myśli, refleksje, uczucia, emocje.
W 2020 roku Louise Glück otrzymała Literacką Nagrodę Nobla „za swój niepowtarzalny poetycki głos, który surowym pięknem czyni indywidualną egzystencję uniwersalną”. Ta autorka, przez wielu uważana za jedną z najbardziej utalentowanych współczesnych poetek w Ameryce, opublikowała kilkanaście tomików wierszy. Jednym z nich jest „Ararat”, wydany w 1990 roku zbiór 32 utworów stanowiących całość tematyczną.
„Ararat” to wiersze o nieuchronności śmierci i darze miłości, utwory o radzeniu sobie z żałobą, o trudzie dostosowania się do rzeczywistości po traumatycznych przeżyciach i ich wpływie na los jednostki, o trudnych relacjach córki z ojcem, o konfliktach między córką i matką, matką i synem, wreszcie o napiętych stosunkach pomiędzy siostrami. Są to więc wiersze o cierpieniu, bólu, zwątpieniu, rozpaczy, wewnętrznym rozdarciu, ale trochę także o nadziei, którą niesie miłość. Już niejako w „pieśni na wejście” („Parodos”) jej bohaterka stwierdza jednoznacznie, że zarówno narodziny, jak i śmierć „to dowody mrocznej / natury, nie / tajemnice -”, godząc się tym samym z porządkiem świata i jego prawami. W utworze kończącym cykl („Pierwsze wspomnienie”) podkreśla ona: „od początku czasu, / w dzieciństwie, myślałam, / że ból znaczy: / jestem niekochana. / A znaczył, że ja kocham”, uświadamia więc sobie znaczenie i potęgę miłości.
Dla mnie te wiersze o śmierci i miłości, o żałobie i rodzinnych związkach to po prostu wiersze o życiu samym. Umiera bliska osoba, odbywa się pogrzeb, później następuje żałoba, ale… jak żyć dalej? Nagle człowiek uświadamia sobie, że to nie tak, że miało być inaczej… Brak, pustka, czym ją wypełnić? Ten, który pozostaje, stara się dostosować do nowych warunków, zacząć niejako od nowa… Spogląda na członków rodziny i czuje, że nie rozumie ich zachowania, ich reakcji. Odczuwa obcość, nie radzi sobie z własnymi uczuciami, wspomina, zastanawia się, rozważa… Przeprowadza swoistą wiwisekcję, rozpoznając dopiero w tej chwili wiele ze swoich wcześniejszych emocji, uświadamiając sobie prawdę o własnym życiu, przywołując bolesne doświadczenia, rozliczając się z osobistymi wyborami. I cierpi. Bo rozumie już, że nie zdążył niczego wyjaśnić, a uświadamia sobie własne oczekiwania, które nie mają, niestety, szansy spełnienia.
Autorka po mistrzowsku opisuje wpływ tych, którzy odeszli już na zawsze na życie tych, którzy pozostają i muszą się z tym życiem zmagać. Odkrywa z pedantyczną dokładnością wielorakość doznać i uczuć, zmienność tychże wynikającą z upływu czasu. Pięknie mówi o pamiętaniu i zapominaniu, o podobieństwie i różnorodności zachowań i charakterów, o samotności i alienacji, o dążeniu do samounicestwienia i o próbach samouzdrowienia. Podkreśla w prostych słowach banalną prawdę o nieuchronności śmierci, zadaje wiele pytań o to, jak żyć, stawia także sporo egzystencjalnych tez. Śmierć jednej osoby – stwierdza bohaterka wierszy – wpływa na życie nawet kilku pokoleń jej bliskich, zadaje rany, powoduje cierpienie, doprowadza do rozpaczy. Jednocześnie zmusza do przemyśleń, do przewartościowań, do zmian. Wyzwala ostatecznie wewnętrzną siłę, co prowadzi w rezultacie do harmonii ze światem i pogodzenia się z rzeczywistością.
Ten dualizm dobitnie podkreśla tytuł zbioru. Mount Ararat to nazwa żydowskiego cmentarza na Long Island, miejsce pochówku ojca autorki i – jak się domyślamy – ojca bohaterki wierszy. Jego grób zdobią nie kwiaty, lecz „kłódki z trawy” („Miłośniczka kwiatów”), jakby uniemożliwiały już na zawsze powrót zmarłego do świata żywych. Tytuł nawiązuje więc do miejsca smutku i ostatecznego odejścia. Ale Ararat to także góra, na której osiadła arka Noego po potopie, symbol nowego życia. Jest więc zapewne tytuł tomiku także zapowiedzią odrodzenia, znakiem nadziei. I choć, co najogólniej należy stwierdzić , wymowa utworów zawartych w zbiorze jest żałobna, pesymistyczna, a często zdecydowanie depresyjna, to nieśmiałe przebłyski optymizmu jednak się w nich także pojawiają. „To tę chwilę obie próbujemy wytłumaczyć, fakt / że nie przejmujemy się śmiercią, samotnością” – podkreśla na przykład bohaterka w utworze „Niebiańska muzyka”. A w wierszu „Amazonki” czytamy: „Patrzę, jak dzieci rysują: mój syn, jej córka” i odczuwamy nadzieję, że będzie dobrze. Koniec i początek – jak powiedziałaby inna wielka poetka, również jak Glück noblistka.
Najwięcej optymizmu niesie motto całego tomiku, głęboka myśl Platona pięknie przetłumaczona przez Krystynę Dąbrowską, tłumaczkę wszystkich wierszy tworzących zbiór „Ararat”: „…pierwotnie natura ludzka była jednią i byliśmy całością, a pragnienie i dążenie do tej całości nazywamy miłością”. Wiersze Louise Glück mówią o dążeniu człowieka do bycia całością poprzez poszukiwanie własnego miejsca w przestrzeni fizycznej i psychicznej i w tym sensie utwory te stają się uniwersalne, ponadczasowe, ważne dla każdego człowieka, bo w jakimś stopniu go definiujące.
Gabriela Kansik,
(DKK, Oleska Biblioteka Publiczna)